zauważyłam dzisiaj, jak dużo liści na ulicach. zachrzęściło mi pod stopami, zapachniało lekko wilgotną ziemią...
pamiętam jak w dzieciństwie zbierałam liście, wybierałam te czerwonozłote, łaciate, naznaczone już tylko subtelnie sierpiową zielenią i z nabożeństwem chowałam je między kartki książek.
takie liściaste październikowe powietrze wciąż, po tylu latach pachnie mi szkołą, kasztanami, plasteliną, farbkami akwarelowymi i jabłkami...
czy to możliwe, że pamięć zawraca tak daleko? a może to tęsknota za beztroskim dzieciństwem? za brakiem zobowiązań i odpowiedzialności? za ciepłymi ramionami mamy i uśmiechniętym obliczem ojca?
a może powietrze dzisiaj po prostu pachnie inaczej?
albo nos je inaczej czuje?
a może tak pachnie dorosłość?...
środa, 5 października 2011
wtorek, 27 września 2011
Takich początków jest w życiu tysiące
Coś się zaczęło, ale się skończyło. I trzeba znów, i znów, i znów, i albo starczy sił, albo...
Nie, akurat ja nie należę do tych, którzy się poddają i załamują. Owszem, pochlipię w poduszkę, ręce zacisnę w bezsilnym geście, ale potem życie znów mnie dogania i coś należy z nim zrobić.
To dobrze, że się już śmiejesz... - powiedziała mi Madzialena. Do dzisiejszego wieczora bała się zadzwonić, więc wysyłala esemesy.
Czy jestem złym człowiekiem, że mogę się znowu śmiać? Czy tydzień to za mało, by znów zacząć żyć? Jak długo ma trwać żałoba po maleńkim, bo raptem i niespełna czterocentymetrowym szczęściu, które nawet nie zdążyło dać mi pożądnego kopniaka, a już poszlo w ślady swego braciszka i teraz oboje przybrani w anielskie skrzydła patrzą na mnie swymi-nieswymi oczyma? Ile trzeba czasu niedoszłej matce, która nie pozbierała się z jednej tragedii, a już musiała znaleźć siły, by żegnać swoją matkę i mimo wszystko stawić czoło lękom o życie i byt kolejnego kłębuszka rosnącego w jej wnętrzu? Trzy pożegnania w ciągu roku - a ja staram się śmiać. A może nie powinnam się śmiać?...
W takim razie - jak witać nowe?
Nie, akurat ja nie należę do tych, którzy się poddają i załamują. Owszem, pochlipię w poduszkę, ręce zacisnę w bezsilnym geście, ale potem życie znów mnie dogania i coś należy z nim zrobić.
To dobrze, że się już śmiejesz... - powiedziała mi Madzialena. Do dzisiejszego wieczora bała się zadzwonić, więc wysyłala esemesy.
Czy jestem złym człowiekiem, że mogę się znowu śmiać? Czy tydzień to za mało, by znów zacząć żyć? Jak długo ma trwać żałoba po maleńkim, bo raptem i niespełna czterocentymetrowym szczęściu, które nawet nie zdążyło dać mi pożądnego kopniaka, a już poszlo w ślady swego braciszka i teraz oboje przybrani w anielskie skrzydła patrzą na mnie swymi-nieswymi oczyma? Ile trzeba czasu niedoszłej matce, która nie pozbierała się z jednej tragedii, a już musiała znaleźć siły, by żegnać swoją matkę i mimo wszystko stawić czoło lękom o życie i byt kolejnego kłębuszka rosnącego w jej wnętrzu? Trzy pożegnania w ciągu roku - a ja staram się śmiać. A może nie powinnam się śmiać?...
W takim razie - jak witać nowe?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)